Zawsze lubiłam aktywny wypoczynek na świeżym powietrzy i kiedy podrosłam, rodzice zaczęli wysyłać mnie na obozy żeglarskie na Mazury. Było to naprawdę świetna zabawa, mogłam nauczyć się wielu rzeczy i poznać fajnych ludzi w moim wieku.
Patent sternika motorowodnego i żarty z opiekunów
Żeglowanie wymaga pracy zespołowej, więc więzy w naszych grupach bardzo się zacieśniały. Stwierdziłam, że muszę mieć patent żeglarski, żeby w przyszłości móc samodzielnie pływać na całego, więc zapisałam się razem z innymi na kurs żeglarski prowadzony na jednym z obozów. Wszystko pięknie szło, zdarzały się sprzeczki i problemy, jednak zawsze udawało się wyjść na prostą i kontynuować cieszenie się aktywnym wypoczynkiem nad wodą. Instruktorzy byli naprawdę mili i dbali o nasze bezpieczeństwo, zawsze nosiliśmy odpowiednie kapoki ochronne i znajdowaliśmy się pod kontrolą. Jeden z najstarszych obozowiczów, chłopak, który chciał uzyskać patent sternika motorowodnego, żeby brać potem udział w zawodach, postanowił zażartować z opiekunów. Udawał, że wpadł przez przypadek do wody i tonie, bo złapał go silny skurcz. Od razu instruktorzy rzucili się udzielić pomocy, jednak chłopak sprytnie chował się po drugiej stronie łodzi, żeby znaleźli go dopiero po chwili. Rozpętało się potem piekło, bo z wodą nie ma żartów, to nie jest tylko puste hasło.
Za karę niedoszły topielec musiał usmażyć placki ziemniaczane dla całego obozu, a było nas około trzydziestu i wszyscy wygłodniali. Żartowniś siedział i obierał ziemniaki, i obierał, aż nadszedł wieczór i na niebie pojawił się księżyc, który tej nocy wyjątkowo przypominał kartofla.